
Zasada Trójek – 3 jako magiczna liczba w dekorowaniu wnętrz
24 kwietnia 2021
Metamorfoza kuchni – z farbą tablicową
4 maja 2021Słyszałaś historie o rozpadających się małżeństwach przy pierwszym urządzaniu wspólnego gniazda? Ja słyszałam! I to niejedną – niestety. Budowa domu, urządzanie mogą wiązać się ze sporym stresem – przez sam fakt ogromu ważnych decyzji, prac, topniejącego budżetu. Jeśli do tego dojdą nieustanne kłótnie o to co wybrać, to może okazać się gwoździem do trumny. Ale nie musi! Już spiszę z pomocą 🙂
Kiedy para postanawia zamieszkać razem, w jednym miejscu spotykają się dwa osobne światy.
Zasada 40-40-20
Jest to zasada stworzona przez Kirsten Steno, a zarazem jedno z narzędzi House-Coachingowych. Polega na tym, że 40% rzeczy, wyborów w nowym pomieszczeniu jest Twoich, 40% Twojego partnera, męża, 20% jest nowych, wybieranych wspólnie, czyli robicie wspólne zakupy.
Dzięki temu uzyskujemy wnętrzarski kompromis. Można tą zasadę przyjąć umownie, tak, że część mebli wybierasz Ty, kolory wybiera mąż, Ty dokładasz jeden kolor, mąż jakiś mebel. Ważne przy tym by zachować zasadę kolorów 80-20%, o której piszę na blogu, tak by wnętrze wyglądało harmonijnie i tworzyło jedną całość. Nie trzeba sztywno trzymać się tych wartości, ważne, żeby czuć się dobrze z podejmowanymi wyborami. Można daną zasadę stosować w odniesieniu do jednego pomieszczenia i w nim zrobić umowny podział, a można też wybrać pomieszczenie, które w całości urządzisz Ty, a drugie w całości partner.
Kiedy przeprowadzacie się ze swoich miejsc, do jednego wspólnego – niemożliwym jest by dwa mieszkania zmieściły się w jednym, dodatkowo jeśli każde z nich urządzone jest w innym stylu mogłoby to spowodować niezły ból głowy!
W takim wypadku, każde z Was pozwala odejść 60% swojego dobytku i zabrać ze sobą 40% ulubionych przedmiotów. Jeśli któreś z Was nie ma jeszcze swoich własnych mebli, dekoracji wybiera samodzielnie te 40%.
Jak to się sprawdza w praktyce?
Kiedy rozmawiam z parami, z którymi współpracuję – bardzo ich cieszy takie podejście. Pozwala uporządkować bardzo wiele rzeczy, daje więcej jasności, nadzei i plan. Choć nie ukrywajmy, w praktyce nie zawsze jest to proste. Napiszę Ci szczerze, że sama miałam z nią sporo kłopotów. Po pierwsze jestem architektką, uwielbiam urządzać wnętrza, czuję się w tym jak ryba w wodzie i po prostu chcę robić tego jak najwięcej. Kiedy przychodzi do urządzania własnych kątów, tym bardziej chcę wykorzystać wszelkie pomysły, które przychodzą mi do głowy, a tu pojawia się… mój kochany mąż! Który ma zgoła inne spojrzenie od mojego, żeby nie powiedzieć totalnie inne.
Faceci zazwyczaj lubią ciemne, kontrastowe kolory, dodatki są mocne. Jest coś takiego jak męska architektura. Tak nazywam to co tworzą panowie architekci. Jakby ją opisać w kilku słowach, to wizualnie jest bardzo dobra architektura, mężczyźni królują w tym zawodzie i zbierają bardzo dużo nagród tylko moim zdaniem jest mało przytulna. To my kobiety dodajemy do wnętrz różne umilające tekstylia i taką wisienkę na torcie (choć są wyjątki!). Męska architektura jest bardziej surowa, nasza jest bardziej delikatna, miękka, kobieca. Zupełnie nie chodzi o kwiaty i róż. Po prostu mamy inne spojrzenia. Poniżej wrzucam zdjęcia wnętrz architekta, którego podziwiałam jeszcze na studiach, Petera Zumthora. Osobiście uważam, że męska architektura jest piękna, wyważona, jest to kunszt architektury samej w sobie, podkreśla bryłę i detal. Pomimo, że bardzo podoba mi się taki sposób projektowania po prostu nie mogłabym mieszkać w tak urządzonym domu. A Ty?
Podobnie mój mąż – bardzo lubi czarne mocne dodatki we wnętrzach, chociaż lubi też rośliny! Tak samo jak ja! Mamy pewne elementy, które nas łączą i takie które nas dzielą. Urządzaliśmy razem dwa mieszkania i dom, wiele się przy tym nauczyłam. Na początku przejmowałam praktycznie wszelkie prace, z każdym miesiącem, rokiem odpuszczając coraz więcej.
Czas na krótką historię!
Pamiętam taką historię, kiedy wprowadziliśmy się do naszego drugiego mieszkania. Po kolei razem odnawialiśmy łazienkę, korytarz, kuchnię. Działaliśmy wspólnie i praktycznie większość wybieraliśmy razem. W salonie ustawiliśmy mój kredens i regał, wspólnie wybieraną kanapę i mniejszy regał. Następnie ja zajęłam się dekorowaniem i sama go urządzałam, został tylko kredens i taka zabałaganiona „nisza” pod nadstawką. Miałam akurat rozmowę z Kirsten, która słusznie zauważyła, że zaaranżowanie kredensu oraz niszę zostawiamy Marcinowi. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, Kirsten podpowiedziała, że to dobre miejsce na ozdoby świąteczne albo stajenkę! Oczami wyobraźni już widziałam piękną, delikatnie oświetloną, minimalistyczną stajenkę drewnianą z pięknymi figurkami. Od jakiegoś czasu obserwowałam takie na instagramie i w końcu nadarzyła się okazja! Poprosiłam Marcina, żeby zajął się dekoracją na święta i podpowiedziałam, że może zrobi tam stajenkę? Marcin bardzo się ucieszył z tego pomysłu i wymyślił nawet jak ona będzie wyglądać!
-Fantastycznie! – powiedziałam i już widziałam pięknie oświetloną stajenkę z siankiem.
-Zrobię stajenkę z klocków Lego!!!
Musielibyście chyba widzieć moją minę 🙂
To była kolejna lekcja odpuszczania. Kiedy urządzaliśmy nasz wspólny dom podeszłam do tego już z większym luzem i bardziej świadomie, choć cały czas muszę mieć z tyłu głowy zasadę 40-40-20, żeby się za bardzo nie rozpędzić. W naszym domu Marcin sam urządził łazienkę, choć ja zrobiłabym ją zupełnie inaczej. Z czasem coraz bardziej mi się podoba, a w łazience będą stały jeszcze kwiaty – które ja też bardzo lubię. I najważniejsze dla mnie w tej regule jest, że to też Marcina dom i chcę, żeby czuł się w nim dobrze, jak w domu!